sobota, 29 listopada 2008

Co się dzieje z Wisłą?

Wisła od rewanżu z Tottenhamem jest w wyraźnym kryzysie. Mecze, które wygrywała to męczarnie, często punkty zdobywał sam Brożek. Nie wiem, czy dziś meczem z Ruchem czara goryczy dla prezesa Cupiała nie została przelana. Patrząc na wybór wśród potencjalnych następców wolałbym by nie...

Pamiętam wybór, gdy Wisła szukała ostatnio trenera. Sprowadzał się on praktycznie do wyboru, między dwoma Maciejem Skorżą lub Czesiem Mourinho Michniewiczem. Pamiętam, że niemal modliłem się by wybór nie padł na tego drugiego, który czego jestem pewien, doprowadziłby do upadku Wisły. Skorża także w moich oczach nie przedstawiał się zbyt okazale, ale przynajmniej terminował u Janasa i pewne spojrzenie na piłkę powinien mieć. Poskładał najlepszą w Polsce kadrowo drużynę, oparł jej grę na największym ostatnio talencie w polskiej piłkce, Pawle Brożku. Przywrócił drużynie Cantoro, który wpływu na grę drużyny nie ma żadnego i Petrescu miał rację rezygnując z niego, ale już wpływ na szatnię ma ogromny. Miał też trochę szczęścia, bo sezon życia miał Zieńczuk, który imponował skutecznością (samą grą już wiele mniej). Tytuł zdobyty w imponującym stylu, tyle, że pozostał mi po nim pewien niesmak. Najbardziej zdumiony byłem końcówką sezonu, gdy Skorża wciąż wystawiał tą samą jedenastkę, wciąż było próżno w niej szukać kogoś nowego, młodego. Uważam, że właśnie dziś za to płaci, bo czas na szukanie innych opcji w ubiegłym sezonie było aż nadto, dziś grozi utrata ważnych punktów, co w obliczu wygrywających Legii i Lecha nie wróży zbyt dobrze. Brożek jest w każdym meczu kryty podwójnie i potrójnie i nawet jeśli ściągnie te plastry na siebie nie ma go kto wyręczyć w zdobywaniu bramek. Wisła gra ostatnio ten sam futbol co za Petrescu. Szybki, bardzo agresywny, ale bez żadnego polotu z przodu.

Zbliża się przerwa zimowa i będzie to bardzo ważny okres dla Wisły. Nowi zawodnicy są jej potrzebni jak powietrze. Środkowy pomocnik (mam nadzieję nie Garguła) i napastnik, a najlepiej dwóch. Diaz na środek za Cantoro i powinna Wisła zagrać o tytuł...

CSKA-Lech 2:1

Lech przegrał przede wszystkim ze względu na dziurę w środku pola. I jak Injac jeszcze biegał, gdzie powinien, zakrywał środek pola dość umiejętnie tak Stilic zupełnie nie zachowywał się jak środkowy pomocnik. Wystarczyły dwa szybkie podania i CSKA środkiem pola przedostawało się pod bramkę Lecha. Stilic to naprawdę przyzwoity chłopak - dysponuje dobrym podaniem, niezłym strzałem, nieźle się czuje w ścisku. Gra jednak na bardzo dużym procencie strat, defensywnie jest zbyt mało agresywny i co dla mnie najważniejsze zbyt mało biega, sprawia wrażenie leniwego. Jeden z działaczy Lecha opowiadał, że Stilic w rodzimej Bośni był rzucany po różnych pozycjach, rzadko go obserwowano, gdy grał na środku pomocy - jest to pewien klucz do zrozumienia, dlaczego Stilic w 4osobowym bloku pomocy jest mało przydatny.
Dla takich zawodników jest tylko jedna pozycja - wolny elektron, czy jak kto woli ofensywny pomocnik. Ktoś bez zadań defensywnych, biegający tylko do przodu. W latach 90tych była moda na takich piłkarzy, dziś, gdy większość drużyn preferuje futbol totalny miejsca dla takich zawodników zaczyna brakować. W przypadku Lecha problemem było, że Smuda wystawił 2ch napastników i środek pola nie był należycie zabezpieczony. W 2 połowie Smuda zmienił Peszko na Bandrowskiego i Stilic zaczął grać fałszywego bocznego pomocnika i było trochę ze środkiem pola lepiej, dość przecież powiedzieć, że nie straciliśmy wtedy bramki. Inną sprawą jest fakt, że ściągnięcie najlepszego w pierwszej połowie Peszki chyba nie było najlepszą decyzją.

Skupiłem się na Stilicu, a oczywiście nie on jeden przegrał spotkanie. Bramki padły z ogromnych błędów, takich, które się nie przytrafiają normalnie. Pierwsza to błąd Arboledy, druga to efekt dziwnej decyzji Tanevskiego, który patrzył bezczynnie jak piłka wpada w pole karne i dochodzi do niej Żirkow. Zwrócę jednak uwagę na fakt, że Lech grał do końca, że potrafił przycisnąć solidny zespół rosyjski (kto wie, czy to nie jeden z faworytów do zdobycia pucharu), tak, że ten w końcówce grał na czas (!). Cały czas mam w oczach dogrywkę Wisły z Panathinaikosem, gdzie od awansu dzieliła Wisłę tylko jedna bramka i ta nie potrafiła nawet zdobyć się na jedną szarżę, na jeden choć atak, snując się całkowicie bez wiary podczas dogrywki. Lech pokazał, że nie ma co rozdzierać szat, nie przyjeżdża przecież za tydzień najmocniejsza drużyna hiszpańska, tylko zespół na ich realia przeciętny, który może nawet spaść z Primera. Patrząc na mecz z CSKA wydaje się, że przynajmniej 50% szans na zwycięstwo ma Lech, co może spowodować, że w Rotterdamie zagra Lech o historyczne wyjście z grupy.

wtorek, 25 listopada 2008

Science-fiction do kwadratu

Piłkarz reprezentacji Polski i Legii Warszawa, 25-letni Jakub Wawrzyniak obserwowany jest przez trzeci zespół Serie A w poprzednim sezonie Juventus Turyn - poinformował we wtorkowym wydaniu dziennik "Leggo". Według włoskiej gazety trener Claudio Ranieri chciałby sprowadzić Wawrzyniaka już w styczniu 2009 roku. Tamtejsi dziennikarze twierdzą, że lewym obrońcą z Polski zainteresowane są też Blackburn Rovers i Bayern Monachium.


Takie coś dziś gruchnęło na Onecie. Pytanie rodzi się samo. Kto oszalał? Czy naprawdę są w Polsce osoby interesujące się futbolem, które uwierzą w taką piramidalną bzdurę? Wyraźnie w Legii jest jakiś dział zajmujący sie podsyłaniem dziennikarzom plotek, tyle, że tym razem to przesadzili kosmicznie, bo nikt zdrowy na umyśle nie uwierzy, że można dać za Wawrzyniaka jakiekolwiek pieniądze. Wiadomość pochodzi z włoskiego odpowiednika Faktu, a więc wiarygodnośc wiadoma, tyle, że Onet, a zanim niemal wszystkie media to powtarzają. Licytujący właśnie piłkarzy Lecha Przegląd Sportowy pewnie to jutro zamieści na froncie, nie co dzień przecie pada taki nius. A że wiarygodność tego zerowa - to nikogo nie obchodzi, a już na pewno nie powinno czytelników. Ciekawe co będzie następne - Chinyama w Atletico, czy może Rzeźniczak w Romie.

niedziela, 23 listopada 2008

Irlandia-Polska 2:3

Trochę spóźniony post, ale recenzje trzeba napisać, bo spośród morza słów jakie wylano w związku ze spotkaniem z Irlandią nikt się nie zająknął jak tragiczny był obraz meczu.

Rzecz tak naprawdę się sprowadza do pytania, czy wolisz by grając jak Irlandia w środę Polska przegrała mecz, czy wygrała prezentując styl ze środy? Akcji naszych orłów było dosłownie kilka, ale to nie jest najgorsze, bo spotkań, gdzie drużyna grająca w piłkę nie ma sytuacji widziałem kilkaset. Najgorszy był przebieg meczu. Ile razy w telewizorze oglądaliśmy biegających Polaków za piłką? Jak długie były te fragmenty, gdzie nikt nawet faulem nie potrafił przerwać swobodnie operujących piłką wyspiarzy? Dodajmy do tego grających piłkę schematyczną opartą na bocznych obrońcach i szybkim wyprowadzeniu piłki ze środka pola.

Strzeliliśmy trzy bramki, wynik naprawdę godny uwagi, bo Irlandia bardzo rzadko traci tyle, szczególnie u siebie. Zwróciłbym jednak uwagę na czas ich zdobycia. Początki pierwszej i drugiej połowy oraz końcówka spotkania. W eliminacjach pewnie to się nie zdarzy ani razu, nie mówiąc o potencjalnym mundialu. Można się domyślić, że wynikły one z faktu, że Irlandia wchodziła w mecz nieskoncentrowana, takie sytuacje są nagminne w tych okresach spotkań, spytajcie się trenerów. Te stracone bramki świadczą tylko, że albo Irlandia nas zlekceważyła wychodząc na przysłowiowym luzie, albo Trappatoni już nie jest tak dobrym trenerem. Szczególnie bramka Rogera obciąża konto trenera z Włoch, bo doprawdy mało znam spotkań, gdzie drużyna traci bramki na początku obu części. Ich strata, nasz zysk i wszystko byłoby w największym porządku, gdybyśmy zagrali dobry mecz. A zagraliśmy spotkanie słabe, dokładnie takie jak inne rozgrywane na wyjeździe za panowania Holendra. Brak pomysłu na utrzymanie się przy piłce, brak asekuracji i przede wszystkim złe ustawienie taktyczne objawiające się w braku odbiorów piłki. Najczęściej Irlandczycy tracili z nami piłkę, gdy zagrywali niecelnie. Gdy było miejsce na rozegranie, a najczęściej było, mieliśmy przysłowiowego dziada.

Pozytywy to piękna bramka Lewandowskiego, rajdy Błaszczykowskiego, kilka niezłych wyjśc Brożka i ...słaba gra Fabiańskiego, który szczególnie w końcówce pokazał, że nie dorósł ani do reprezentacji, ani do Arsenalu. Po co grał Krzynówek, jak można było sprawdzić choćby Gancarczyka ze Śląska, Late z Polonii, czy drugiego Brożka nie wiem, widać Leon daje się ogrywać Jackowi, który jak wiemy jakiś czas temu zamienił ławkę na trybuny. Także występ od początku 33 letniego Bosackiego musi budzić wątpliwości. Jodłowiec wszedł i dziecinnie dał się ograć przy karnym, ale i tak uważam, że to był mecz gdzie powinien dostać szansę od początku. Wspomniany Bosacki zagrał jedynie poprawnie, kilka razy dał się dziecinnie ograć i na pewno nie będzie filarem bloku obronnego w RPA.

Szczęście od wielu lat sprzyja tej reprezentacji. Nie można wykluczyć, że jednak awansujemy do Mundialu w RPA, ale można z całą stanowczością stwierdzić, że z taką grą jak w Dublinie nie mamy tam czego szukać. Gramy to co graliśmy, nie widać nowych zawodników, nie widać zmiany sposobu gry, choćby minimalnej. A mija drugi rok pracy z kadrą wielkiego Holendra...

wtorek, 18 listopada 2008

Balony Beenhakkera

Największy trener ze stąpających po polskiej ziemi szczyci się promowaniem piłkarzy. Rzeczywiście, w czasie swojej dwuletniej pracy z kadrą wypromował wielu zawodników, jednak jak postaram się zaraz udowodnić piłkarze ci zyskiwali na tym jedynie finansowo, a sportowo zawsze byli tytułowym balonami, które zawsze pękały, gdy zderzały się z prawdziwą rzeczywistością futbolową.

1. Numero uno oczywiście słynny Rado Matusiak. Wyróżniający się piłkarz ze słabej polskiej ligi nie chciał słyszeć o transferze do najlepszych polskich klubów, tylko za radą mentora poszedł podbijać świat. Poobijany fizycznie i psychicznie wylądował za rekomendacją Leona w Holandii, gdzie długo oczy przecierali jak mogli za zawodnika przyjmującego piłkę na dwa metry zapłacić prawie 2 mln Euro. Wróble ćwierkają, że tym transferem zamknął sobie Leon rynek holenderski i nikt juz nie chce tam słyszeć o rekomendacjach Holendra, ale przecież to nie ma znaczenia. Polaków i tak tam nigdy mocniej nie chciano. Po przygodzie w Holandii zawodnik był dalej ciągnięty za uszy, aby mógł pojechać na Euro i oglądaliśmy krakowską komedie pomyłek pod tytułem Nie Tak Się Umawialiśmy. Koniec tej przyznajmy filmowej historii o kopciuszku znamy. Radek zajmuje się dziś wielkim biznesem i z piłka nie chce mieć nic wspólnego...

2. Pozycja druga to co ciekawe znów zawodnik związany z krakowską Wisłą. Tym zawodnikiem jest oczywiście Wojciech Łobodziński, prawoskrzydłowy bez szybkości, bez zwodu, z tylko poprawnym dośrodkowaniem. Naprawdę tu trzeba oddać cesarzowi co cesarskie, bo napompowanie takiego średniego zawodnika to sztuka nie lada. W reprezentacji ma już bodaj 20 występów i ani jednego choćby poprawnego. Strzelił bramkę Czechom w towarzyskim meczu i to chyba przypieczętowało jego wyjazd na Euro, bo wcześniej nie pokazał w niej dosłownie niczego. Nieładnie jest zaglądać do portfela, ale Łobodziński jest w trójce najlepiej zarabiających piłkarzy Wisły, a piłkarsko na obecną i pewnie przyszłą chwilę plasuje się na 15stym miejscu. Ostatnie spotkania pokazują, że Skorża woli wystawić do składu młokosa Patryka Małeckiego (całkiem słusznie) kosztem ulubieńca Leona. Wisła środków na wysokie pobory ma na 2ch, może 3ch zawodników i dziś wśród pobierająch jest wiecznie kontuzjowany Niedzielan i wlaśnie Łobodziński. Wisła jednak do tego jest przyzwyczajona, wcześniej mając Kużbę i Dawidowskiego...

3. Tu stawiam na jednego z moich ulubieńców, Rogera Guerreiro, Brazylijczyka z polską techniką. No, może przesadzam, ze dwie sztuczki zna, nieważne, że jeszcze NIGDY nie przyniosły one choćby jednej bramki. Zgadzam sie z opinią brazylijskich dziennikarzy, że ten piłkarz ma po prostu spore braki techniczne. Jeden z nich nawet wyraził opinię, że Roger jest po prostu drewniany i dlatego w Brazylii był rzucany po wielu pozycjach, podobno najlepiej grał na lewej obronie! Także w Hiszpanii, w Celcie Vigo pamiętany jest jako jedna z większych pomyłek tego zespołu. Krzywdę temu piłkarzowi zrobili dziennikarze pisząc, że miał dobre Euro, no ale skoro wystarcza im bramka z metrowego spalonego i wyróżnianie się na tle najsłabszej drużyny w całym turnieju do takiej opinii to ich sprawa. Uważam, że naturalizacja Rogera to był efekt desperacji Holendra. Po prostu po meczach towarzyskich wpadł w panikę i postanowił naturalizować najlepszego obcokrajowca z polskiej ligi. Tak padło na Rogera. Szkoda, że Kalu Uche był już wtedy w Hiszpanii...

4. Tu stawiam na parkę z Zabrza, Michał Pazdan i Tomasz Zahorski, przyznacie duet nie do pogardzenia. Do pierwszego tak naprawdę nie można mieć większych pretensji. Został powołany pojechał, pokopał na treningu, mentor uznał, że ma jechać na Euro nosić ręczniki to pojechał. Drugi to inna historia, bo to balon równie mocno napompowany co Łobodziński. W ubiegłym roku jak sam wielokrotnie się wypowiadał chciał podbijać Europę i mieszał ofertami z Bundesligi. Obecny sezon to wszystko weryfikuje, bo synek Beenhakkera ma jedną bramkę (strzeloną z 1 metra) i co najważniejsze gra ponad wszelką miarę beznadziejnie. Wypada się spytać Henryka Kasperczaka, czemu w sytuacji, gdy Górnik stoi na krawędzi katastrofy wciąż stawia na to indywiduum. Inna sprawa, że Górnik nie ma kogo fizycznie wstawić za niego...

5. Tu jest kandydat na podobny balon co te przedstawione wyżej, a mianowicie Łukasz Garguła. Zawodnikowi temu się w przyszłym roku kończy kontrakt i jako, że jest pewniakiem w kadrze Leona to zapewne do walki o niego staną najlepsze polskie kluby (ciekawe czy Legia mając Iwańskiego i Gize się włączy). Patrząc na potrzeby polskich klubów to Wisła najbardziej potrzebuje ofensywnego środkowego pomocnika jakim tylko z nazwy jest Garguła. Z nazwy, bo środkowy pomocnik powinien dużo biegać, a Garguła zdrowia ma na 20 minut. Poza tym będący w kadrze Wisły Jirsak to zawodnik prezentujący wyższy poziom, a do tego jeszcze sporo młodszy. Oby Wisła i jej działacze wyciągnęli wnioski z transferu Łobodzińskiego, i oby nie zakontraktowali kolejnego pupilka Holendra.

sobota, 15 listopada 2008

Lewandowski za 5mln Euro...

Roman Kołtoń napisał w jednym z artykułów, że Robert Lewandowski ma ofertę za swe usługi zbliżającą się do 5mln Euro. To, że menadżerowie wygadują takie głupoty to wiadomo od dawna, ale że wydawałoby się poważny dziennikarz powtarza za nimi takie absurdy jest niepokojące. Twierdzę, że takiej ofert na pewno nie ma i mieć jeszcze długo nie będzie, a i można z prawie stuprocentową pewnością założyć, że mieć nie będzie nigdy.

Polscy menadżerowie od dawna mają opinię mitomanów, ludzi chcących uchodzić za ważniejszych niż są. Trafia się tam sporo różnego rodzaju cwaniaków i hochsztaplerów, w najlepszym razie ludzi mało poważnych. Mitomańska właśnie jest ta powtarzana przez dziennikarza Kołtonia oferta, bo gdyby jakikolwiek polski zawodnik (idąc dalej zawodnik grający w Polsce) miał ofertę zbliżającą się do 5mln to nawet jeśliby pochodziła z Tajlandii już by tam grał. Wypada przypomnieć cyrk z Rogerem, który już był dogadany z Ajaxem, choć jak się dziennikarze wreszcie kogoś z Holandii o gracza Legii zapytali to nikt nie wiedział o kogo chodzi. Oferty ze Wschodu, a jakże także były, tylko, że jakoś Roger wciąż w Legii gra. Ciekawostką jest fakt, że Paweł Brożek także miał mieć już oferty z tego mitycznego Wschodu. Nie masz żadnych ofert dla swojego podopiecznego, to bajdurzysz o ofertach ze Wschodu. Proste? Internetu, stron rosyjskich zespołów większość nie przejrzy, więc czują się bezkarni w tym procederze...
Ja rozumiem, że chciano napisać laurkę młodemu, zdolnemu napastnikowi, ale podpinanie się ofertą menadżera operującego na Wschodzie(czyżby słynny Grzesio Bednarz), czy wyceną portalu Transfermarkt jest zwykłą kpiną.

Lewandowski sprawia wrażenie rozsądnego chłopaka, który twardo stąpa po ziemi. Mam nadzieję, że nie da sobie zawrócić głowy podobnie absurdalnymi ofertami i będzie spokojnie podnosił swe umiejętności w Lechu, przez przynajmniej najbliższe dwa lata.

piątek, 7 listopada 2008

Remis będący porażką

Remisując w pierwszym meczu Lech postawił się pod murem. Już następne spotkanie będzie z gatunku tych być albo nie być. Nancy mimo wygranej nad Feyenoordem jest najsłabszą drużyną w grupie i mecz ten należało bezwględnie wygrać. Przebieg meczu pokazal drużynę mocno przeciętną - z dwoma, może trzema przyzwoitszymi zawodnikami. Na pewno skrzydłowy Dia jest ciekawym piłkarzem, także Zerka, który znów się dał we znaki polskiej drużynie (wcześniej Wiśle) wyróżniał się in plus. Jednak reszta poza ustawieniem i umiejętną grą taktyczną nic ciekawego nie pokazała. Lech prezentował się wybornie w kontrataku, ale źle w obronie i prowadzeniu gry pozycyjnej. Smuda jest dobrym trenerem, ale wszystkie jego drużyny miały problem z grą w obronie. Przydalby mu się jakiś dobry asystent, który to poukłada, bo z tak grającą defensywą Lech nie ma żadnych szans, ani na sukces w pucharach, ani na mistrzostwo Polski.

Lech zaczął fatalnie, ale udało się skontrować i wyjść na prowadzenie. Potem znów było koszmarnie, ale bramkarz Nancy postanowił nam podarować bramkę i znów Poznań wyszedł na prowadzenie. Kluczowym momentem meczu była druga połowa, gdy tak od 50minuty Lech przestał grać w piłkę, a zaczął ją markować, nawet nie udając, że nie czeka na koniec spotkania. Dziura w środku pomocy i grająca katastrofalnie obrona sprawiły, że wyrównanie było kwestią czasu.

Wynik ten też mocno skomplikował sytuację w grupie. Wiadomo, że wychodzą trzy drużyny. Jedną jest już CSKA, która tylko matematycznie ma szansę nie awansować. Drugą na 90% Nancy bo jak pokazują poprzednie edycje z reguły 4 punkty wystarczają do wyjścia z grupy. Lech razem z Deportivo i Feyenoordem zawalczy o to ostatnie miejsce i niestety nie jest faworytem. Kluczowym będzie mecz z CSKA, które pewne już awansu może wystawi słabszy skład (np wypuści Jańczyka w ataku) lub zlekceważy Lecha.

środa, 5 listopada 2008

Pierwszy mecz Lecha

W czwartek Lech zadebiutuje w rozgrywkach grupowych Pucharu Uefa. Twierdzę, że lepszego startu, lepszego rywala nie mogli sobie wymarzyć. No dobrze, lepiej chyba było mieć u siebie najpierw Feyenoord, a nie Nancy zwyciężające ostatnio silne Bordeuax, ale zwycięstwo te nie wynikło z siły Nancy, a po prostu słabego dnia rywala.

Nancy oglądałem w tym roku kilka razy i ani razu nie zachwycili. Jest to ciężko pracująca drużyna, zamęczająca rywala mozolnym budowaniem ataku pozycyjnego tudzież dysponująca poprawnym kontratakiem w osobach marokańskich piłkarzy. Nie ma w jej składzie choć jednego wysokiej klasy zawodnika, takiego, który przewyższałby graczy Lecha w jakiś wyraźniejszy sposób, zarówno jeśli chodzi o umiejętności, czy szybkość. Najbliższy tego jest Marokańczyk Yousuff Hadji, który jednak ma tak około pięć dobrych spotkań w sezonie. Reszte na boisku przesypia i pewnie dlatego nie ma co marzyć o zmianie klubu na lepszy. Ciekawym zawodnikiem jest też napastnik Moncef Zerka, który dwa lata temu pogrążył Wisłę, ale warto zauważyć, że wciąż gra w Nancy, mimo, że już dwa lata temu miał regularnie otrzymywać propozycje transferowe. Warto w tym kontekście przypomnieć ponad 2mln odrzuconą ofertę dla naszego Pawła Brożka. Pieniądze te, najprawdopodobniej zarobione w PUefa, klub ten chciał zainwestować i w innych zawdodników oferując je za kilku napastników w Europie i Brazylii. Czas pokazał że im się to nie udało i w rezultacie pieniądze zostały wchłonięte przez budżet i przez całe dwa lata nikt ciekawy (czytaj drogi) do tego klubu nie przyszedł, co też świadczy o sile i potencjale tego klubu (analiza ich przymiarek transferowych bardzo przypomina krakowską Wisłę)..

Nancy w skali Francji jest klubem bez większej przyszłości. Ostatnie sukcesy były mocno na wyrost i mimo, że trwały one zaskakująco długo (już trzy lata) to wydaje się, że właśnie obecny sezon wreszcie zweryfikuje ich negatywnie. Piszę wreszcie, bo w opracowaniach przedsezonowych ten klub zawsze jest widziany wśród kandydatów do spadku. Moje niespecjalnej oceny Nancy nie zmienia ostatnia wygrana z Bordeaux, bo mecz ten oglądałem i zwycięstwo Nancy było bardzo szczęśliwe. Lech też nie powinien się też martwić wygranymi Nancy z Motherwell i Feyenoordem. Pierwszy to rywal klasy naszych średnich ligowców, drugi natomiast w kryzysie największym od kilkunastu lat.

Mecz ten Lech musi wygrać. Potem jest wyjazd do najsilniejszego w grupie CSKA i tam pewnie o zwycięstwie można zapomnieć, a o remisie pomarzyć. Warto mieć po dwóch meczach trzy punkty, zarobione właśnie na francuskim przeciętniaku.