wtorek, 15 września 2009

Krajobraz po bitwie

Ostatnie dwa mecze Polaków przypomniały mi końcowe spotkania za kadencji Apostela, Łazarka i Streilaua. Pamięta ktoś mecz na Słowacji i dwóch bohaterów, dziś zgrywających rolę sprawiedliwych w roli komentatorów, czyli opuchniętego Koseckiego i zbawiającego Zagłębie Lubin Świerczewskiego? No więc Słowenia wyglądała identycznie, w stylu i podejściu poszczególnych piłkarzy.

Ostrzegałem przed Beenhakkerem na niniejszym blogu od początku jego kadencji. Czy tak trudno było zauważyć, że został on mówiąc brzydko wypluty przez rynek piłkarski na zupełne obrzeża futbolowej karuzeli zwane Trynidad & Tobago? To była taka sama kandydatura jak trenerzy 3-ciej kategorii zalewający Afrykę i Azję. Awans do Mistrzostw Europy na pierwszy rzut oka robi naprawdę spore wrażenie. Portugalia, Serbia, Belgia i Finlandia to bardzo dobre drużyny, ale jak się przyjrzeć poszczególnym spotkaniom wychodzi jak wiele w tamtych eliminacjach było szczęścia. Mnóstwo remisów, fatalna gra Portugalii, która w bieżących eliminacjach jest srogo karana, beznadziejna Belgii i Serbii. Przyznaje nie wierzyłem w tamten awans, a czarę goryczy dla mnie przelała koszmarna gra Polaków w Portugalii, co ciekawe w ogóle przez nikogo nie zauważona. Przyszły mistrzostwa i choć wszystko przemawiało przeciw reprezentacji Polski media pompowały balon, który widowiskowo pękł podczas spotkania z przedstawicielem 3-ciej ligii europejskiej Austrią. To spotkanie wyglądało tak jak te z Portugalią, ja nie wiem czemu się tu ludzie dziwili. Potem mecz z Chorwacją zadziwiająco przypominający degrengolade jaka panuj dziś. Eliminacje do MŚ zaczęliśmy dobrze pokonując bardzo słabych Czechów, ale już na Słowacji coś pękło, bo wygrany mecz zamienił się w porażkę. Nie można zapomnieć o roli zbawcy z Holandii w tym meczu, który gubił się niczym dziecko zmieniając i wprowadzając nie tych (Garguła). Potem Irlandia i kolejne błędy Boruca, a resztę za dobrze pamiętamy. Beenhakker już dawno przestał być trenerem polskiej reprezentacji. Widać to najbardziej w powołaniach, gdzie listę do podpisania zapewne mu podrzucał wanna be Ulatowski. Wciąż ci sami koszmarni piłkarze, a tych kilku wyróżniających się w naszej słabej lidze zawsze pomijał.

Kto teraz? Jeśli wierzyć Lacie i nie zawracać sobie głowy zagranicznymi trenerami to kandydatury są dwie. Henryk Kasperczak i Paweł Janas. Dla tego pierwszego to chyba ostatni dzwonek. Trener bez wyników, ale jednak jak na nasze warunki dobrze futbolowo wykształcony, z wizją i poważaniem wśród piłkarzy. Wielu lepszych trenerów nie mamy i wypominanie mu spadku z Górnikiem Zabrze w tym wypadku nie powinno wiele zmieniać. Moim faworytem i co ciekawe coraz częściej przewijającym się w mediach jest Paweł Janas. Do dziś uważam, że jego reprezentacja odpowiadała naszej sile i nawet fatalne mecze z Anglią i Szwecja nie są mi tego w stanie przesłonić. Janas zawsze powoływał najlepszych, na Mundialu postawił na Szymkowiaka, Żurawskiego, Żewłakowa, Krzynówka, Smolarka i się srogo na nich zawiódł. Taktyka na Ekwador była wbrew pozorom bardzo dobra, tylko kto mógł przewidzieć, że Szymkowiak straci każdą możliwą piłkę, a napastnik(!) Żurawski będzie unikał gry. Gdyby został nie mielibyśmy koszmaru z Austrii - no może mielibyśmy, ale z innymi piłkarzami, co w moim przekonaniu na pewno przyniosłoby lepsze skutki. Janasa jednak zwolniono i zatrudniono czarodzieja z Holandii, który pozostawia za sobą zgliszcza i utalentowanych, Trałkę (seryjnie 4-ligowy zawodnik) i Łobodzińskiego (góra 2-ligowy).

Naprawdę trudno przewidzieć co się stanie dalej, bo nawet baraże są do osiągnięcia (zwycięstwo w Pradze to jednak science-fiction). Ale do tego by potrzeba jakiejś mobilizacji, wiary, a jak wiemy reprezentacja Polski leży na łopatkach. Najlepszym wyjściem byłoby przeczekanie, dogranie do końca eliminacji, niechby nawet ze śmiesznym doktorem Majewskim i poszukania kogoś z Europy. Mnie by się marzył Mourinho by objął naszą kadrę prowadząc równocześnie Inter. Że nie ma szans? Gospodarz imprezy, zespół, który całe mistrzostwa będzie w centrum zainteresowania. No i mógłby pokazać co zrobi dla odmiany z piłkarzami przeciętnymi...

wtorek, 1 września 2009

Po pucharach

Lech odpadł w karnych w walce o Lige Europejską, co pozwala z coraz większym pesymizmem oczekiwać, że w następnym sezonie nie będziemy rozstawieni w żadnej z rund przedwstępnych europejskich pucharów. Razem z przedstawicielami Malty, San Marino, czy tak lubianej przez krakowian Estonii.

Na jednej ze stron wyliczono, która europejska liga, podkreślam zawodowa jest gorsza od naszej. Brano oczywiście pod uwagę Europejskie Puchary. Rezultat tej wyliczanki jest dla naszej Ekstraklasy wprost koszmarny. W ciągu ostatnich 12 lat wśród krajów, które nie zaznały Ligi Mistrzów jesteśmy my, Estonia, Łotwa, Albania, Macedonia, Słowenia itp piłkarskie potęgi. Węgrzy z Debreczyna wykorzystują szansę i zagrają w Lidze Mistrzów. Pewnie nie zdobędą punktu, ale możliwość 6 spotkań z potęgami europejskiej piłki to też coś.

Lech odpadł całkowicie zasłużenie, choć dopiero w karnych. W obydwu spotkaniach był drużyną słabszą, grającą chaotyczny, rwany futbol, nie przystający do dzisiejszej piłki jaką przecież nie najlepsi Belgowie na tle polskiej drużyny prezentowali. Bardzo duża różnica w kulturze gry, rozegrania, wykonywania stałych fragmentów gry. Belgowie nic nie zdziałają w LE, pewnie nawet nie wyjdą z grupy - i to jest najlepszy chyba komentarz w jakim dziś miejscu jesteśmy. Wyjąć Lechowi Arbolede i Peszke i na pewno by karnych nie było. Bardzo przyzwoicie w obu spotkaniach zagrał Gancarczyk (obok Arboledy najlepszy zawodnik), ale ile go dzieli od choćby średniego zawodnika na tej pozycji pokazał Polak z pochodzenia Michael Klukowski.

W obydwu spotkaniach nie popisał się trener Jacek Zieliński. W pierwszym na ławce powinien zacząć Stilic, który wyraźnie był wtedy w dołku - w którym zresztą jest do dziś. Jako joker przydałby się wtedy bardzo - Zieliński jednak cały arsenał wyrzucił w pierwszy skład. W drugim spotkaniu zabrakło Peszki i Stilica, ale należało na ławce przetrzymać Lewandowskiego. Także bez formy, ale na zmęczonego rywala byłby na pewno o wiele groźniejszy. Całą pierwszą połowę mógł grać Chrapek, bądź Mikołajczyk. Oczywiście są to mądrości po szkodzie, ale po pierwszym meczu mógł Zieliński się zorientować, że bez dobrego rezerwowego może nie dać rady. Niemoc w końcówce drugiej połowy i przez całą dogrywkę była tego dobitnym przykładem.

Porównując Lecha sprzed roku i tego teraz nie nastąpiła między tymi drużynami zbyt wielka zmiana. Może za Smudy była to drużyna bardziej zmotywowana, bardziej agresywna, grająca w lepszym stylu, ale z podobnym przecież efektem. Bo przecież Zieliński o awans był o włos, ten sam o który awans zdobył Lech Smudy ze słabą (słabszą od Brugge) Austrią Wiedeń. Trochę zwykłego szczęścia i Zieliński by awansował, a Smuda nie. Przede wszystkim poza Arboledą, nikt z liderów drużyny nie poczynił postępów, ani nie utrzymał formy. Lewandowski nasłuchał się o 8mln ofercie z Ukrainy i przestał grać, choć początek sezonu miał świetny. Stilic od dawna rozgrywa piłkę w Celticu, a Rengifo myślami od dawna jest wszędzie tylko nie na boisku. Smuda tych piłkarzy miał w formie, byli głodni gry, pokazania się. Dziś chcą odejść, a nie walczyć za Lecha.

Miał być łatwy tytuł i pucharowa jesień. Nie ma pucharów, a w lidze nie będąca wcale w wielkiej formie Wisła coraz dalej ucieka. A w następnym sezonie pewnie zabraknie już na pewno Stilica i Lewego i pewnie Arboledy. Kto będzie wtedy grał?