sobota, 24 maja 2008

Znów to samo

Mecz z drugoligową drużyną szwajcarską pokazał w którym miejscu są orły Beenhakkera. Nawet nie wynik martwi, ale styl gry, gdy po 2ch celnych podaniach para komentatorska się ożywiała. Takie mecze zdarzały się i za Engela, za Janasa, a nawet za Wójcika, tyle tylko, że tych trenerów nikt nie miał za półboga, za którego dziś robi Holender. Ten po meczu powiedział, że wszystko przebiega jak sobie życzy, ze jest zadowolony i inne tego rodzaju pierdoły. Takie wyniki z tak słabymi zespołami zdarzają nawet największym zespołom świata, ale nie zdarzają się im takie mecze. To co, nawet niech to będą roztrenowani, albo przetrenowani zawodnicy pokazali chyba nikogo nie nastraja optymistycznie przed mistrzostwami. Znów znajome bicie głową w mur, niecelne podania, przyjęcia na metr i ogólny brak pomysłu, gdy druga drużyna się cofa na swoją połowę boiska. W całym meczu Polacy nie stworzyli jednej sytuacji 100 procentowej, nie oddali jednego groźnego strzału, żaden piłkarz nie przedryblował dwóch lub więcej przeciwników. Symptomatyczna jest akcja bramkowa Krzynówka, który pogubił się biegnąc z piłką na przeciwników i musiał od nich odbijać. Ofensywa w zasadzie nie istniała i naprawdę można by zrozumieć przegraną, remis, czy niską wygraną gdyby zmarnowano kilka setek, ostrzelano słupki i poprzeczki. Ale szukanie zrozumienia po tak słabym meczu nie powinno mieć miejsca. Lampka ostrzegawcza powinna się komuś ze sztabu szkoleniowego zapalić.
Ze Szwajcarami trzeba było pograć piłką, pobawić się klepkami, pokazywać efektowne zwody (czyt. grać na luzie)( i wreszcie zaimplementować choć trochę tej genialnej myśli taktycznej Holendra, której ja osobiście nie widzę od meczu z Finlandią. Przygotowania idą jak na razie tą samą drogą co te Engela i Janasa...